środa, 27 lipca 2016

IV Nic nie trwa wiecznie

IV

NIC NIE TRWA WIECZNIE
Kilka miesięcy później...

Luna włożyła truskawkę w czekoladzie do ust swojego śmierciożercy. On uczynił to samo. Oboje już nie kryli swoich uczuć. Ściana ze zdjęciami powoli się zaplelniała, Żabka nie próżnował.

Dziewczyna wskoczyła na kolana mężczyźnie. Delikatnie zdjęła mu maskę z twarzy. On kilku tygodni coraz rzadziej ją nosił. To dobry znak. Ręce człowieka w masce jeździły po plecach blondnki. Wzdychali cicho.

Ostrożnie wstał a nią na rękach z kanapy. Ruszyłw stronę schodów. Po drodze dziewczyna składała pocałunki na szyi ukochanego, a jednocześnie wybawcy.

Dotarli do sypialni. Śmierciożerca nie wiedział, czy to odpowiednia chwila, ale Luna kusiła go jak jeszcze nigdy. Położył ją na łóżku. Powoli zaczął rozpinać koszulę, marynarki pozbył się wcześniej.

Blondynka doskoczyła do niego i pomogła mu zdjąć niechciane okrycie ciała. Ta noc była tylko ich...

2 dni później

Korytarz ciągnął się w nieskończoność. Miał wiele dodatkowych drzwi, ale śmierciożercę interesowały tylko jedne: te na końcu. To za nimi krył się ten potwór. Znów coś wymyślił.

Bo niektórzy nie mogą żyć bez śmierci, oczywiście śmierci innych, nie swojej. Taki właśnie był Czarny Pan. Dużo niewinnych istnień zginęło, oni juz nie wrócą. To co zabrało żniwo śmierci nigdy nie wróci, ale nawet to nie wystarczy Panu Zjadaczy Śmierci. Ich nazwa jest bez sensu, bo giną tysiącami, na bitwach, w trakcie podpaleń, tak poprostu. Nikt nie jest wieczny, niektórzy nie potrafia tego zrozumieć i w tym tkwi problem.

Człowiek w masce ustał przed drzwiami oznaczonymi czaszką. Bardzo oryginalny pomysł na oznaczenie swojego gabinetu. Chociaż to bardziej siedziba dementora, który ma postać przypominającą człowieka, ale chyba już nim nie jest.

Był tak zły, że nie zapukał. Po co mniał to robić? Ta bestia więzi jego matkę, ojca zabiła, a raczej zabił przez tortury na jej oczach i jego.

To długa historia, która opowiada o bólu i żalu, ale wy się już do tego chyba przyzwyczaliliście, co?

W pokoju było ciemno, paliła się tylko jedna świeca. Nagini zaciskałą się na nogach Voldemorta. Siedział w ogromnym fotelu ze skóry. Cały gabinet musiał kosztować majątek. Ludzie głodują, nie stać ich na chleb, a on siedzi w jednym z najdroższych gabitenów świata,w jednym z najdroższych zamków świata i przegląda gazetę, której tresć sam układał. Tak Proroka Codziennego też przejoł i Ministerstwo i ogulnie prawie połowę świata czarodziejii.

Uniżony sługa pokłonił się lekko. Kiedys kłaniał się prawie do podłogi, dziś stracił wszelką nadzieje na szczęście, które już zdąrzył posmakować.

-Mój przyjacielu, usiądź.

-Nie-starał się nie warczeć.

-Ymm, nie w humorz, co?-zarechotał-Trudno. Szpiedzy donoszą o jakiejś próbie uwolnienia niewolników z ósmego więzienia, mojego imienia. Trzeba by im przeszkodzić. Słyszałem, że masz jakąś niewolnicę.

Cisza. Mógł użyć oklumentacji, ale co by to dało? Nic by to nie dało, taka jest prawda. Czarny Pan wysłał już zapewne dawno temu szpiega i zna prawdę, więc po co kłamać?

-Tak, mam.

,,Ale nie niewolnicę, tylko moje szczęście w ludzkiej postaci, gnido"-pomyślał.

-Śiwtnie. Będzie żywą tarczą i bronią w jednym. Dziś o północy, więzienie numer osiem. Nikt z Zakonu Feniksa ma nie przeżyć, więźniów zabijcie najpuerw. Jak jakms códem uda im się wedrzeć do więzienia to zastaną tam trupy. Tak...to będzie dobre...

-Mogę już iść?

-Tak.

Śmierciożerca wyszedł. Jak już sie wejdzie do tego gabitemu to wychodzi się zmutnym i złym, zawsze. W tym przypadku też tak było.

W domu.

-Wróciłeś!

Luna rzuciła się na swojego wybawcę. Podniósł ją, uścisnął mocno. Wtulił głowę w długie blond włosy. Powiedziała mu kiedyś, że nie ściana ich, odkąd on je dotknął jesze w Hogwarcie. Wzruszyło go to mocno. Ta dziewczyna potrafiła zaskakiwać cały czas, bez przerwy.

-Podobno Harry żyje! Mówili w radiu...

-Luno?

-Obiecaj mi, że jeśli to prawda to będziesz walczył dla Zakonu! Odszukaj dla mnie Harrego on pokona Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno- Wymawiać! Zobaczysz!

-Obiecuję, ale mam ci coś ważnego do powiedzenia.

-To mów.

-Szykuje się wojna. Będę musiał walczyć, ty również. Nie przejmuj się.-urwał-Dopilnuje aby ci się nic nie stało. Obiecuję, że ci się nic nie stanie. Potem uciekniemy z tąd i już wszystko będzie dobrze.

-Wiem. Mnie już jest dobrze.

Przytulili się mocniej.

-Znajdziemy tego przeklętego Pottera, dopilnuję aby on Wieprzlej i ta szlama zakończyli tę wojnę.

-Gdzieś ty był, że cię wcześniej nie widziałam?

Zaśmiał się.

-W piekle, moja droga, w piekle.

Zamiast obmyślać taktyki na wojnę siedzieli wtuleni w siebię. Człowiek w masce już dawno wymyślił plan, obawiał się mimo to, iż coś pójdzie nie tak. Wiele czynników mogłoby nawalić, prawdopodobieństwo niepowodzenia było tak duże, jak prawdopodobieństwo powodzenia planu. Równe szanse, wię wszystko zależy od tak naprawdę życia.

Prawie północ.

Śmierciożerca zapiął ostatni guzik w kórtce blondynki. Opatulił ją bardzo szczelnie. Nie chciał, aby po skończonej misji się przeziębiła. Dał Lunie jej różdżkę i jeszcze jedną, dodatkową. Okrążył dziewczyne pięć razy, po czym zapiął swoją marynarkę, zarzucił płaszcz i założył maskę.

Blondynka przejechała opuszkami palców po gładkim, zimnym metalu. Zdążyła polubić tę nawierzchnię. Wiedziała dlaczego jej ukochany nie lubi zdejmować maski, dlatego go o to często nie prosiła. Dziękowała Rovenie za to, iż może patzreć w te oczy, głównie dzięki nim poznawała swojego śmierciożercę.

Objął ją w talli. Pocałowali się przed aportacją. Człowiek w masce całowała tak jakby robił to poraz ostatni. Później pod osłoną księżyca aportowali się do więzienia numer osiem.

Więzienie numer osiem.

Wiatr wiał, desz padał, a śmierciożercy zaczynali się gromadzić. Człowiek w masce ustawił się wraz z Luną pod ścianą. Nie chciał przy niej zabijać. Pomyslał, że gdyby ona to zobaczyła, to by go znienawidziła. Było w niej tyle dobra... nie zniosła by więcej niesprawiedliwości tego świata.

Niewolnicy poczuli się znów wolni. Nie spodziewali się tego. Śmierciożercy tak po prostu przyszli o zaczęli ich wypuszczać. Podejrzane, ale nie mieli wyboru. Kazali im wychodzić z celi to wychodzili. Niektórzy wyglądali strasznie: jakby nie jedli przez prawie miesiąc, bo tak właśnie było. Odrzywiali się racjami, które sami sobie wsześniej powytyczali, na wszelki wypadek. Pili deszvczówkę, spływającą po ścianach cel. Gdyby więzienie było szczelniej zbudowane, zapewne poumieraliby już dawno. A może to było zrobione celowo, aby cierpieli?

Gdy już się ustawili w równym rzędzie zaczęła się żeź. Mniejsza gróba czarodziejii rzucała Avady, aby ulżyć niewolnikom. Jednak większość sług Czaenego Pana wolała posłuchać krzyków cierpiących. Cruciatus jest bardzo złym zaklęciem, według niektórych gorszym od Avady, dlaczego? Odpowedź jest prosta, bo sprawia niewyobrażalny ból.

Człowiek w masce zasłonił uszy Lunie. Przycisnął ją mocno do siebie. Inni uznal, że się z nią droczy. Myśleni, iż daje dzieczynie jasne sygnały co będzie z nią robił po wojnie, bo przecie przyciśnięcie do sibie kogoś może oznaczać chęć na tylko jedną czynność, do głowy im nie przyszło, że śmierciożerca uspokaja Lunę.

Równo o północy ustawili się przed więzieniem. Trupy niewolników zostały nie tknięte, sług Czarnego Pana nie obchodził to czy zmarłym należy się godny pogówek, czy coś, nie. Oni mieli jasne wytyczne: przyjść o północy, zabić niewolników, zabić ludzi z Zakonu Feniksa.

Czekali w napięciu. Nagle ktoś krzyknął: ,,Nadchodzą!". Wyciągneli różdżki przed siebię. Niektóre niewolnice, nie miały czym się bronić. Służyły za tarcze. Została na większość z nich rzucona klątwa Imperiamus.

Pierwszą salwę pocisków wystrzelili śmierciożercy. Zakon Feniksa długo nie czekał z odpowiedzią. Słudzy Czarnego Pana zastosowali wokół siebie tarczę ochronną, ich przeciwnicy też. Nikt się nie cackał Avady leciały z obu stron.

Kilka osób już poległo. Trupy walały się na ziemi. Zapanował chaos.


III Słońce po bórzy

III
SŁOŃCE PO BÓRZY



Luna biegła przez las. Jej bose stopy łamały suche gałęzie. Rękoma odgarniała liście oraz łodygi. Drzewa rosły dość gęsto, co utrudniało dziewczynie ucieczkę przed śmierciożercą. Gonił ją już od godziny. Był bardzo wytrwały, ale glupi nie używał magii. Mógł powalić blondynke jednym zaklęciem, nie zrobił nic podobnego. Prawdopodobnie chciał, aby cierpiał bardziej, może wolał załatwiać takie sprawy pięściami, z sługami Czarnego Pana nigdy nic nie wiadomo.

Poślizgnęła się na mokrych liściach. Stęknęła z bólu. Dziecwzyna spróbowala wstać. Szybko tego pożałowała. Skręciła kostkę, uniemożliwiła obie dalszą drogę. Poza tym była już wyczerpana. Od kilku dni jej marne zapasy żywności się skończyły i głodowała. Długa wędrówka tez odcisnęła na niej swoje piętno. Miała mnustwo pęcherzy na nogach, jak i rękach. Nikt z małych wiosek nie chciał udzielić jej schronienia, nikt. Ludzie się boją, uważaja innych przedstawicieli gatunku za nic. Wszystko się sypie. Wojna toczona pomiędzy Lordem Voldemortem, a Zakonem Feniksa winiszcza wszystko. Już nie ma dobrych, są tylko źli i gorsi.

Luna zdjęła bluzę. Zamoczyła ją w błocie i zarzuciła na siebię. Nstępnie schowała się za dużym, starym drzewem, prawdopodobnie bukiem. Liczyła, że śmierciożerca jakims códem jej nie zauważy. Mógł przecież przegapic takie małe zawiniątko pod drzewem. Skuliła się bardziej. Z oddali dobiegały szybkie kroki. Stawały się coraz wolniejsze, aż w końcu całkiem ucichły. Ktoś stał za dziewczyną.

Niepewnie odwróciła głowę. Napastnik celował w nią różdżką. Żałowała, iż nie ma swojej, przydałaby się. Blondynka patzryła w magiczny patyk, jak zahipnotyzowana. Nie miała już nadziejii. Nawet ona jej nie została. Czekała cierpliwie na ,, Avada Kedavra", ablo ,,Crucio". Jednak żadne z tych zaklęć niewybaczalnych, teraz na porządku dziennym nie padło.

Mężczyzna skierował różdżkę na nogę Luny. Nie wypowiadając rzadnej formuły rzucił zaklęcie. Kostka dziewczyny była jak przed skręceniem. Spojrzała zakłopotana na śmierciożercę ten wyciągnął ręke w jej stronę. Przyjęła dłoń.

-Szukałem cię wszędzie, a kiedy cię znalazłem ty uciekłaś.

Blondynka otworzyła usta. Nie dane jej było coś powiedzieć. Śmierciożerca przytulił Lunę z całej siły do swojej klatki piersiowej. Westchnął przy tym z ulgą. Czekał na tę chwilę od kilku lat.

Luna też go przytuliła. Wreszcie, niewiedząc czemu czuła się bezpieczna. Oto właśnie jej chodziło.

Zarzął padać deszcz. Dwójka czarodziejii schroniła się pod drzewem. Z nieba lało coraz mocniej. Chmury zrobiły się czarne. Pogoda przywodziła na myśl koniec świata. Ciarki przeszły blondynkę.

-Pozwolisz, że zabiorę cię do siebię?

Uniosła brwii. Nie znała go. Był śmierciożercą. Wyglądał groźnie. Mimo to nie wydawał się groźny, czy niebezpieczny, ponadto spytał się ja o zdanie, a nie rzucił rozkaz. Kiwnęła głową, jeszcze nie do końca pewna swojej decyzii. Chwyciła jego dłoń, aportowali się.

*

Wylądowali w dużym salonie. Był użądzony w bardzo bogatym stylu, ale prawie wszystkie dekoracje pogrążały pokój w wielkim smutku. Czarny dominował, oprucz niego był jeszcze szary i ciemny ziielony. Można by w takim miejscu dostać depresjii. Wielkie węże wiły się po ścianach, oczywiście węże namalowane farbami, lub magią, nie żywe, aż tak źle nie było.

Po prawej stronie pod czterema zasłoniętymi oknami, stala ogromna również ciemna sofa. Tak włąściwie to poduszki były szare, węże na ścianach zielone, a reszta czarna. Ponadto czarodzieje przybyli do tego pomieszczenia w nocy, więc prawie nic nie byłow idać. Śmierciożerca nie zapalił światła, ani jednego.

On pasował do tego miejsca idealnie. Mroczny, opanowany i dziwnie szczęśliwy, ale zbytnio tego nie okazujący. Położył dłoń na włosach dziewczyny. Zaczął je przewracać w palcach z czcią. Lekko popchnął Lunę do przodu. Długie schody prowadziły na górę. Śmierciożerca zaprowadził blondynkę do małego pokoju. Wskazał ręka łóżko. Uciekinierka była tak zmęczona, że bez zbędnych słów położyła się i zasnęła.

Sługa Czarnego Pana stał przy śpiącej dziewczynie przez parę godzin. Nie zamierzał odchodzić, nie teraz kiedy ją znalazł. Przykrył chude ciało szczelniej gruba kołdrą, nie chciał aby zmarzła. Obiecał sobie, że Luna już nie będzie musiała cierpieć. Nigdy więcej żalu, smutku, bólu.

Świat jest okrutny, zawsze taki był i będzie. Ma swoje jasne strony oczywiście, prawie każdy je ma, Niestety ma też ciemna stronę, tą gorszą, przepełniona żalem i cierpieniem. Mężczyzna znał dobrze te drugą, tera -chciał poznać pierwszą. Miał nadzieję, nie on wiezył, iż z Pomyluną to możliwie. To ona była jasnym promyczkiem w ciemnym korytarzu, rozświetlającym mu drogę.

*

-Luno, Luno...

Otworzyła oczy. Przed nią stał mały skrzat, bardzo młody. delikatnie klepał blondynkę po ramieniu. Widocznie bał się popełnić jakiś błąd. Luna obdarzyła go uśmiechem. Skrzat odwzajemnił dziewczynie dobre, dobrym i również się uśmiechnął.

Podniosła się na łokciach. Leżała w małym łóżku. Ten pokój różnił się znacznie od salonu. Przedewszystkim dominował w nim kolor liliowy, nie czerń. Wszystko tu było miłe, skromne i jasne. Oka zostały otwarne, wpuszcałuy do pomieszczenia cenne światło pięknego dnia. Zasłony, w kwiaty oddawały dobry nastrój dziewczyny. Prawie każada dekoracja zawierała jakieś rośliny.

Luna odrzuciła kołdrę na bok. Zauważyła, że ma na sobię inne ubranie. Ktoś ją przebrał w fioletową piżamę. Trochę ją to zaniepokoiło, ale skoro miała odwagę pujść z nieznajomym to nie miała teraz prawa się dziwić, czy bać. To była niewymuszona decyzja, której konsekwencje musiała ponieść. Wstała. Poczuła pod stopami gładkie futro, przez chwile myślała, że ustała na kota, myliła się. Stała na dywanie z niedźwiedzia. Dziewczyna uklękła i zaczęła dotykać nakrycie podłogi.

-Pan prosi na śniadanie.

Spojrzała na skrzata. Nie chciała się sprzeczać. Nigdzie nie zauważyła swoich ubrań, więc skinęła głową i zeszła na dół w piżamie. Dom wydawał się mniej ponury za dnia, ale i tak nie dość przyjazny dla oczu zwykłego człowieka. Dziewczyna bała się dotknąć czegokolwiek. Wszystko wydawało się takie delikatne i kruche. Jakby ktos specjalnie postawiła takie nietrwałe rzeczy i czekał na porażkę kogoś innego.

W jadalni czekał śmierciożerca. Miał spuszczony wzrok, nieobecny, ale kiedy zobaczył Lunę jego obliczę zmieniło się od razu. Na smutną, zapracowaną, piękną twarz wkradł się usmiech. Widocznie rozbawiło go to w jakim stroju przyszła uciekinierka.

Pamiętał wybryki, a raczej odchyły tej dziewczyny ze szkoły, ale tego się nie spodziewał. Zaskoczyło go to pozytywnie. WStał i odsunął dla niej krzesło. Śniadanie jedli razem, uśmiechnięci. Śmierciożerca jeszcze nigdy tak nie zaczął dnia. Zwykle z rana narzekał na wieczny pesymizm, głównie swój, a tu taka nispodzianka.

-Choć do nas.

Skrzat zerknął na swojego pana, a potem na nieznajomą. Wszyscy inni czarodzieje, jakich widział wrzeszczeli na niego, bili go, a ona zaprosila go do stołu i jeszce odsunęła mu krzesło.

-Usiądź, Pasożycie.

Blondynka uniosła brwi.

-Czemu go tak nazywasz?-rzachnęła się-Brzydkie te jego imię. Nazwijmy go Żabką, bo ma takie wilekie, zielone oczy...podoba ci się Żabka?

-Tak, chyba tak. Ładnie.

Pan nie protestował. Właśnie na to liczył. Cieszyła go swoboda Luny, inna dziewczyna zadawałaby pytania, krępowała się, ale nie ona.

-Dostanę bydyń?

-Oczywiście.

Skrzat znikł w kuchni, on tez się cieszył z takiego gościa. Panna Lovegood sprawiła, że w ponurym domu zagościała radość i to tak od razu.

-Zdejmiesz maskę?

Zamiast odpowiedzieć zdjął okrycie twarzy. Luna zaczęła się śmiać, więc on też. Sami nie wiedzieli co ich cieszy. Skrzat widząc to pomyślał, że doczekał się wreszcie tej chwili, w której jego pan jest szczęślwy.

*

Człowiek w masce jeszcze nigdy nie był tak szczęśliwy. Cieszył się z drobnostek. Dziewczyna sprawiła, że cały dom tryskał radością. Dzięki Lunie można było zapomnieć o umierających ludziach, którzy sprawiedliwości nigdy już nie doświadczą, przez obie ze stron.

Blondynka zaklimatyzowałą się dość szybko w nowym, lepszym otoczeniu. Zrozumiala, iż znalazł ją jej śmierciożerca.

*

Dziewczyna siedziała w ogrodzie. Wszystkie niegdyś cieszące oczy rośliny poumierału. Nawet ich wojna nie oszczędziła. Teraz miały jakąś stosowną opiekę i rodziły się na nowo, jeszcze piękniejsze. Prawe skrzydło ogrodu wyglądało coraz lepiej, niestety lewe umarło bezpowrotnie.

Luna usunęła ostatniego chwasta. Niczym pasożyt trzymał się umarcie pięknej róży, jak człowiek, który żeruje na innych ludziach.

Śmierciożerca położył dłoń na ramieniu blondynki. Odwruciła się w jego stronę zarumieniona. Mężczyzna wyjął z kieszeni marynarki łądnie zapakowany przedmiot. Podał go towarzyszce. Ta westchnęła z ulgi. Trzymałą w dłoniach swoją różdżkę. Wyglądała jak nowa.

Rzuciła się w ramiona człowieka w masce. Teraz to on wzdychał z ulgi. Ubjoł delikatnie kruche, jeszcze nie dość wytzrymałe ciało.

-Dziękuję.

Pocałowała głodny metal. Czasami żałowała tego, że tak piękna twarz jest codziennie zasłonięta maską. W takich chwilach chciałaby ją wyrzucić, albo schować gdziś, gdzie by jej nikt nie znalazł.

On otarł się policzkiem o jej policzek. Pierwszy raz sprawił komuś przyjemność, którz może nie była zbyt legalna, może przez przywłaszczenie sobię różdżki teraz dziewczyny umrzeć, ale dla niej warto się poświęcić.

-Skąd ją masz?

Odkrząknął.

-Po skończonych misjach oddajemy swoje łupy Czarnemu Panu. Różdzki są zbierane w szczególności. Kiedy przyjdzie wojna każdy będzie miał dwie do dyspozycji.-urwał-Nie zabardzo możemy je brać bez pytania, ale nieprzejmuj się.

Mężczyzna chwycił dziewczy ne w ramiona. Zaczął się z nią kręcić w kółko. Skrzat widząc tą piękna scenę zrobił im zdjęcie. Później fotografia trafiła na ścianę w sypialni człowieka w masce.


II Rozczarowanie

II
ROZCZAROWANIE
Estera cieszyła się spokojnymi nocami. Gryfonka podzielała radość blondynki, w końcu śpi ona w swoim łóżku, a przede wszystkim nie jest wykorzystywana. Nowy pan, albo jak kto woli, tymczasowy pan był miły dla dziewczyn. Pozwalał im jęść oraz pić. Zezwolił czarodziejkom kożystanie z toalety, wcześniej kiedy musiały iść za potrzebą, zmuszone były skradać się na palcach do piwnicy, albowiem tam znajdował się mały, stary wychodek, takie ciężkie życie miały. Dostały również pozwolenie na korzystanie z bibloteczki. Okazało się, iż są tam napradę ciekawe książki. Oczewiście trzeba tez wspomnieć, że człowiek w masce nie bił kobiet. Dawno już nie miały takiej swobody, wszystkie wspominały dawne czasy. Tylko Luna chodziła smutna. Chciała uciec wraz z Hermioną, ta jednak uznała, że dobrze jej na słudze u śmierciorzercy w masce.

Gdy on zajmował się papierami, prawdopodobnie były to ważne dokumenty, Gryfonka podawała mu napoje, lub jedzenie, krążyła wokół niego, niczym sęp. Nie uszło to uwadze Luny.

Za oknem padał deszcz. Wiatr z czasem przybierał na sile. Wiał tak mocno, że zerwał kabel, przewodzący prąd. W domu zapadła ciemność. Siadła cała elektryczność.

Śmierciorzerca jednym pachnięciem różdżki wznicił płomienie w kominku. Odłożył dokumenty wiedział, że na dziś pora zakączyć pracę. Dziewczyny spoglądały na niego, jedne ze strachem z powody wichury, inne skanowały każdy jego ruch, maślanymi oczami. Tylko jedna z nich patrzyła na płomienie, uśmichając się przy tym. Podeszła do kominka, usiadła na dywanie, otworzyła książkę i wyszeptała, spokojnym głosm:

-Mogę przeczytać wam świetny fragment z książki o testralach, chcecie?

Prubowała tak uspokoić towarzystwo. Mimo jej starań, żadna z pań nie odpowiedziała.

-Mogę też coś opowiedzieć. Lubicie historie?

Hermiona zrozumiała co chce osiągnąć Krukonka, w myślach pochwaliła jej inteligencję.

-Tak, opowidz coś.

Blondynka skinęla głową na słowa koleżanki. Odkrząknęła, następnie odgarnęła swoje, długie włosy do tyłu i zaczęła opowieść.

-Dawno, dawno temu, pośrodku lasu, mieszkał mężczyzna w średnim wieku. Nie miał dzieci, ani żony, towarzystwa dotrzymywał mu czarny kot. Prowadził proste życie. Nigdy nie wyżądził krzywdy drugiemu człowiekowi. Starał się życ dobrze. Pewnego dnia, podczas burzy zaginął mu jego kot. Stary kochał go tak bardzo, że postanowił go szukać. Założył swój dziurawy płaszcz i ruszył w deszcz.

Ciemny las miał wiele ukrytych niebezpieczeństw, ten kto go nie znał mógł się łatwo zgubić. Każdy liść przemukł tamtej nocy. Facet szedł,szedł i szedł. Wołał kota: ,,Bonifacy, Bonifacy!" krzyczał ,,Wyłaź Bonifacy!" Kochał swojego kota. Miał go od kąd sięgał pamięcią. Dbał o niego, jak tylko mógł. Kiedy marła mu matka, przysiągł jej na łożu śmierci, że zaopiekuje się jej pupilem. Słowa dotrzymał, kota pokochał, a ten go również miłował. Chodził, więc chłop i wołał, wołał i wołał, a futrzaka jak nie był, tak nie było.

Na środku ścieżki zauwarzył ciemna postać. Kuliła się pod starym dębem. Zmarźnięta oraz przemoknięta, wtedy star zobaczył w zaroślach parę żółtych ślepi. Spojrzał na kobietę, potem na oczy wpatrójące się w niego. Podszedł do kulącej się kobiety, odwrócił głowę i krzyknął: ,,No Bonifacy, jak nie wyjdziesz, to będziesz miał problemy. Dupsko ci zmarźnie, futro przemoknie, rozchorujesz się i zdechniesz. Nie mam czasu za tąbą biegać po lesie, sam mogę umrzeć na zapalenie płuc, a poza tym ta kobieta potrzebuje pomocy, nie wygłupiaj się i chodź, uparciuchu!". Zwierzak nie posłuchał pana. Uciekł głębiej w las. Stary zasmucił się. Kochał kota, ale serce nie pozwalało mu zostawić potrzebującej. Uznał, że dobrze czyni.

Zaprowadził kobietę do swojech nędznej chatki. Zdjął z niej przemokniete ubrania, podał zaś swoje, suche. Wskazał ręką łazienkę. Nie tracił czasu, gdy się pani przebierała on szykował dla niej coś ciepłego. Zapażył herbatę i odgrzał rosół. Nakarmił oraz napoił kobietę, położył ją spać w swoim łóżku. Upewnił się, że usnęła i ruszył szukać kota.

Wędrował przez całą noc. Nie przejmował się głodem, czy zimnem. Szukał kota wszędzie. Nawet kiedy piorun huknął niedaleko niego, nie poddał się i szukał dalej. Zwierzęcia nie znalazł. Wrócił do swego domu. W sypialni zastał czarnego kota wpatrującego się w swego pana. Kobiety już nie było.

Blondynka zerknęła na dziewczyny, wszystkie ocierały łzy. Na fotelu siedział człowiek w masce, Krukonka nie zoriętowała się kiedy tam usiadł, zrobił to bardzo cicho. Ich spojrzenia spotkały się, śmierciorzerca kiwną głową.

-Dobrze, może teraz wy coś opowiecie-zachęciła Luna-śmiało.

Tak minął im wieczór, na opowiadaniu historii. Czarodziejki starały się, jak tylko mogły dorównać w opowieściach Lunie. Śmierciorzerca siedział i słuchał, pochłaniał każde słowo z ust niewolnic.

Następnego dnia, około południa, rozległo się pukanie. Ktoś walił w drzwi bez opamiętania. Estera chciała powiadomić o tym zajściu tymczasowego pana, jednak on uprzedził ją. Musiał słyszeć nawołwania i stukanie ze swojej sypialni. Człowiek w masce pachnął różdżką.

Kiedy otworzyły się drzwi do salonu wczołgał się ranny czarodziej. Czarne szaty miał przesiaknięte krwią. Kulał na lewą nogę, rękoma starał się zatamować krwawienie, pół brzucha zostało głęboko ranieone. Wstrząsały nim konwulsje. Nawet maskę miał zniszczoną, głęgoka szrama przecieła ją na pół. Trudno w to uwierzyć, musiał dostać silnymi zaklęciami, poniewaz maski śmierciorzerców były zabezpieczone silnymi zaklęciami ochronnymi, to cud, że mężczyzna jeszcze żył.

Stłoczone w salonie dziewczyny zaczęły się rozchodzić, tylko jedna z nich została. Luna podbiegła do chłopaka chwyciła go w pasie, a następnie z pomocą drugiego śmierciorzercy, zaprowadziła go do sypialni.

Człowiek w masce oddał swój magiczny patyk blondynce, uznał, że ta lepiej wykona te zadnaie. Miał rację, dziewczyna sprawnie zamykała za pomocą magii, rany ranneo. Na koniec zdjęła mu maskę. Cała twarz była dotkliwie poparzona. Na to Krukonka nie mogła nic poradzić.

Ranny śmierciorzerca usnął w sypialni Zabiniego. Człowiek w masce kazał dwum dziewczyną spać w salonie na sofie. Zaoferowała się Luna z Esterą. Lovegood chciała dać Hermionie jakis sygnał, bądź znak. Uważała, że lepsza okazja na ucieczkę juz im się nie przytrafi. Gryfonka skutecznie unikała wzroku blondynki, chciała zostać z człowiekiem w masce.

Krukonka nie ufała Esterze, więc poczekała, aż ta zaśnie. Kiedy to nastąpiło rozpoczeła poszukiwania słabego miejsca w domu. Sprawdziła drzwi, kto wie przecierz w nocy zaklęcie mogło słabnąć? Nie osłabło, ruszyła dalej, stawiała szybkie kroki, chciała mieć to z głowy i przyokazji nikogo nie obudzić. Obszukała dokładnie kominek, czy nie ma ukrytych wejść, sprawdzała również wszystkie pojemniczki, szkatułki i inne miejsca gdzie możnaby ukryc proszek fiuu. Odsunęła dywan, mając nadzieję na znalezienie jakiejś piwnicy, bowiem w niektórych są okna na suficie, jednak ten dom chyba nie miał piwnicy. Dziewczyna postanowiła przeszukac piec w kuchni. Tam też nie znalazła proszku fiuu, ani żadnego ukrytego wejścia. Wychodząc z pomieszczenia potknęła się o szczotkę. Ta uderzając o podłoge wydała cichy brzdęk. Blondynka szybko ją odniosła. Oparła się o kij, rozejrzała się jeszcze raz po pomieszczeniu, kiedy spojrzała w górę zobaczyła szyb wentylacyjny. Szybko przyciągnęła z salonu mały stoliczek do kawy, ustała na nim, długo mocowała się z szybem. Wyjęła tłuczek do pięsa, żałowała, że nie może zamknąć się w kuchni, przecierz ktos może usłyszeć. Jednak wiedziała, że ,,ci którzy nie walczą o życie, nigdy nie poznaja jego prawdziwego smaku", więc jeszcze raz weszła na stolik i walnęła z całej siły tłuczkiem do pięsa w zawiasy kraty, te po dłuższej chwili odpadły. Luna podciągnęła się na rękach do włazu.

Było w nim strasznie ciemno. Cały był zakurzony, mimo to podążała nim w stronę światła. Kiedy doszła do końca ujrzała ogród. Na dworze panował głód nocy, gwiazdy oświtlały droge dziewczynie. Rozpoznała gwiazdozbiór Draco, wiedziała, iż to on ją prowadził. Od wolności dzieliła ją tylko jedna krata. Przypomniała sobie o Hermionie. Westchnęła, bez niej nie chciała uciekać, w końcu do Gryfonka wymyśliła to, że uciekną razem. Luna zaczęła się wycofywać. Wyciągnęła ręke i zerwała jedno winogrono, to będzie dowód na to, że znalazła wyjście. Z taka myślą poszła spać, ogrzewały ją jedynie płomienie, płonące w kominku.

Luna została zmuszona do opieki nad rannym, przez to nie mogła opowiedzieć Hermionie o swoim odkryciu. Okazja nadarzyła się dopiero podczas powrotu Blaisa.

Czarnoskóry porzegnał człowieka w masce, ogłosił swoim niewolnicom, że organizuje spotkanie oraz łaskawie powiedział im, iż takie spotkania będą trwały przez cztery następujące dni. Kiedy tylko wyszedł blondynka podbiegła do Gryfonki.

-Hermiono muszę ci coś powiedzieć-Luna pociągnęła kasztanowłosą za rękaw-to ważne-dodała.

Starsza dziewczyna kiwnęła głową. Schowały się w swoim pokoju.

-No to opowiadaj.

-Znalazłam wyjście, patrz!-Luna wyjęła z kieszeni winogrono i podała je Hermionie-zerwałam je ze ściany. Rosną na niej, ogród jest naprawde piękny, mamy szansę uciec. Hermiono to cudowne, zróbmy to dziś wieczorem, proszę!

-Dobrze, zgadzam się.

Zabini jak zwykle usiadł na kanapie, czekał na gości, a blondynka stała nad nim i czekała, aż ten wreście zakończy picie swojej ognistej. Pierwsi goście zaczęli się schodzić. Przyszedł Gregory Goyle, Astoria Greengrass, jej siostra Dafne, Pansy Parkinson oraz człowiek w masce. Tylko, że Lunie wydawałos się, iż to nie jest on. W końcu doszła do wniosku, że ma racje. Zdobienia na masce były inne, to na pewno nie jej śmierciorzerca.

Zabini polecił jej aby przyniosła siedem drinków i zawołała inne niewolnice, tak też uczyniła.

Cała ich czwórka ustawiła się obok czarnoskórego śmierciorzercy. Ten po piętnastu pinutach, jakby od niechcenia spojrzał na dziewczyny.

-Wprowadzono nowe zasady.-zaczął-Jeden śmierciorzerca może miec tylko jedną niewolnicę, więc muszę się was pozbyć. Ten pan-wskazał ręką na śmierciorzercę-weźmie którąś z was, no to która chce do niego pójść?

Luna odwróciła głowę w prawo, aby spojrzeć na Hermionę, ale jej tam nie było. Dziewczyna była już w połowie drogi do człowieka w masce. Stanęła przed nim, on zadowolony kiwną głową do Zabiniego, ten odwzajemnił jego gest.

-Wygląda na to, ,że wreszcie mam niewolnicę!

Uradowanay śmierciorzerca zdjął maskę, pod nią kryła się stara pomarszczona twarz. Mężczyzna musiał liczysobie około sześdziesiąt lat.

-Tato, idziemy już?

-Tak, Astorio najwyższy czas się zbierać.

Państwo Greengrass wstali od stołu, stary czarodziej machną różdżką, wokół nadgarstków Gryfonki, zaczęły owijac się małe, ale silne pnącza.

Krukonka przestraszyła się, niedługo przyjdzie kolej i na nią. Postanowiła zrealizować swój plan, pod wieczór namawiała dziewczyny do ucieczki, jednak żadna z nich nie chciałała uciekać. Luna wiedziała, że nie warto zwlekać.

Zabrała z kuchni butelkę pełną wody i kilka ciestek. Dłudie blond włosy spięła gumką, powoli wsunęła się do tunelu. Znów pełzła w stronę światła. Coś skrzypnęło za nią, szyb zaczął się rozwalać. Przyspieszyła tępa. Element szybu spadł za jej nogami, straciła oparcie dla nóg, desperacko chwyciła kratę, była to ostania dzieląca ja od wolności rzecz. Zwisała na rękach, dyszała ciężko. Spróbowała nieco podniesc nogi, gdy to się udało wywarzyła nimi kratę. Po winorośli zeszła na dół. Zauwarzyła brak jednego buta, więc drugiego też zdjęła.

Czuła pod stopami trawę. Uwielbiała to uczucie. Ruszyła drogą, oświetlaną przez księżyc prosto przed siebię, ku wolności.


I Zły los

DLA UŁATWIENIA

2 maja 1998r.

 

Uczniowie Hogwartu stracili swoją nadzieję, czyli Harrego Pottera. Walczyli długo lecz, bitwa była zgóry przesądzona. Tego dnia zginęło dużo młodych czarodziejów. Poległych było więcej niż żywych. Poddali się, wszelki prawa przestały obowiązywać.

Zakon Feniksa przyjął młodycz czarodziejów. Hogward trafił w ręce śmierciorzerców. Ogólnie nikt nie zwycięzył, ani nie przegrał. Wojna trwa do dziś. Nikt nie wie kiedy się skończy. Niktórzy z uczniów zostali porwani, obecnie służą jako niewolnicy śmierciorzerców. Jednak ich kledzy szukają ich wszędzie, niekiedy odnajdują swoich przyjaciół, albo sami trafiaja w niewolę. Hermiona wraz z Ronem przeżyli. Służą dla Zakonu Feniksa.
I
ZŁY LOS


1999

Panna Granger dostała kolejną misję. Niestety ktoś zdradził. Dziewczyna doświadczyła boleśnie na swojej skórze owa zdradę. Musiała uciekać przed neutralnymi czarodziejami, czyli takimi, którzy nie walczyli po żadnej stronie, jednak kiedy mieli okazję zarobić sprzedawaali informację, obojtnie której stronie, najczęściej tej co dawała więcej. Któż może dać więcej niż śmierciorzercy, którzy śpią na galeonach? Właśnie nikt. Przez takie nie pisane prawo kasztanowłosa została wystawiona na targ.

- Sprzedana za 9 kuntów!

Spojrzała w lewo, jej kochana różdżka, która tak dobrze się sprawowała została sprzedana tylko za 7 kuntów! Skandal! Brunetka pochyliła się do przodu, następnie szybko w tył. Tym sposobem odgarneła z czoła włosy. Ręce miała związane, ciasnym więzłem, nogi też. Jakkby tego było mało stała na dawnej szubienicy. Dziewczyna stojaca przed nią wyszła na środek. Rozległy się krzyki. Ludzi w tak trudnych czasach nie stać na wiele, ale tania siła robocza zawsze się przyda.

Niewolników było naprawdę dużo. Cieszyli się popularnościa w każdej wiosce, mieście lub siedzibach śmiercorzerców. Hermiona modliła się do Godryka o dobry los. Chciałaby trafić do miasta. Tam życie jest najłatwiejesze: mało pracy i tak dalej, jednak istnieje ryzyko, że mugolaczka mogłaby trawić do klubu ze stryptizem, a tego by nie chciała.

Przyszła jej kolej. Niepewnie weszła na scenę. Obok stali głównie starzy czarodzieje i jedna osoba ubrana cała na czarno: śmierciorzerca.

-Jak widziecie pannica-zaczął prezentację, stary handlarz-jest w dobrym stanie. Troche się trzęsie, ale to z zimna, nie jest chora na choroby weneryczne, sam sprawdzałem!-tłum zaśmiał się na ostatnie słowa. Były one kłamstwem, czego się nie robi dla uciechy ludzi?-To co? Może na początek 2 galeony?

- 1 galeon!

Handlarz skrzywił się, zdawał sobię sprawę z panującej biedoty w jego wsi. Dawno nie sprzedał jakiejś kobiety za więcej niż 5 galeonów. Poza tym zaczął od dwóch, a jakiśtam czarodziej rzucił jeden... westchnął zrezygnowany.

-Jeden?! Dobrze, dobrze... kto da więcej?!

Na scenę wkroczyła ciemna postać. Szła prosto w stronę handlarza. Ten drugi zaczął się pocić, widać bał się sług Sami Wiecie Kogo. Szeptali cos do siebie po ciuchu. Stary handlarz podbiegł za scenę. Rozglądał się po czym wrócił do mężczyzny w czerni i cos mu wyjaśniał. Kulił się przd nim. Zaczął się trząść. Z takiej perspektywy przedstawiał obraz nędzy i rozpaczy.

Kiedy czarna postać wróciła na swoje miejsce handel ruszył nalej.

-1 galeon poraz pierwszy!

Cisza.

-1 galeon poraz drugi!

Cisza.

-1 galeon poraz...

-3 galeony!

Wszyscy zebrani odwrócili się w strone ciemnej postacie, ale nie tej co rozmawiała z handlarzem. Okazało się, że za ścianą jednego z domów stał inny śmierciorzerca. Teraz każdy patrzła na niego.

-3 galeony poraz pierwszy!

-3 galeony poraz drugi!

-6 galeonów poraz trzeci! SPRZEDANE!

Mężczyzna podeszedł do nieuczciwego handlarza, wręczył mu pieniądze, tak jak poprzednio powiedział dał trzy galeony, nie dał się przechytrzyć. Ruszył w kierunku Hermiony, ta cofnęła się odruchowo. Śmierciorzerca złapał ją za rękę. Aportwali się.

Brunetka spojrzała na miejsce w którym teraz była. Krwistoczerwone ściany, ciemna, drewniana podłoga, bardzo ładne akty na ścianach. Ciemna sofa, dopasowane do niej fotele i biblioteczka na ksiażki. Tych było bardzo dużo: sięgały aż do sufitu. Dziewczyna zoriętowała się, że śmierciorzerca ją obserwuje. Chciała mu coś powiedzieć kiedy to pomieszczenia weszły młode kobiety.

Przedstawiały obraz nędzy i rozpaczy. Ubrania zwisały na ich chudych ciałach. Hermiona dostrzegła liczne siniaki, zadrapania i lizny u dziewczyn. Każda z nich patrzyła na brunetkę współczująco.

Pierwsza przypominała posturą czterynastolatkę. Miało nie więcej niż metr piędziesiąt. Zielone, wyłupiasne oczy patrzyły na mężczyznę ze strachem. Nos był lekko skrzywiony, mugolaczka miała przeczucie, że kiedys taki nie był, jakby ktoś go jej złamał. Włosy sterczały na wszystkie strony, miały ładny odcień, rude, przypominały Hermionie o jej koleżance: Ginny.

Obok rudowłosej stała, nieco wyższa dziewczyna. Jej włosy zlewały się z sofą. Wzrok miała skierowany na dywan, przez co nie było widać koloru jej tęczówek. Usta wykrzywiła w niemym grymasie, te były nico jakby rozcięte po lewej stronie. Ogromny siniak widniał na policzku ciemnowłosej.

Trzecia z dziewczyn chowała się za drugą. Cała jej twarz pokryta była w zakrzepłej krwi, prawdopodobnie jej krwi. Kolor włosów kojarzył się Granger z największym wrokiem szlam z Hogwartu: Draconem Malfoy`em. Mimo tego wiedziała, iż nie będzie uprzedzona do dziewczyny, wyglądała ona na cierpiącą.

Hermiona została popchnięta na podłogę. Mężczyzna zdjął maskę. Brutenka spojrzała w twarz jej właściciela. Skąds go znała. Kiedy ja walna w policzek pięścią przypomniała sobie. To kolega Malfoy`a, Blaise Zabini.

Czarnoskóry poszedł prosto korytarzem, na odchodne rzucił:

-Zajmijcie się nią!

Kiedy znikł za zakrętem blądynka rozpłakała się. Reszta z niewolnic podeszła do brutenki. Pomogły jej wstać i zaciągnęły do drzwi. Mugolaczka znalazła sie w małym pokoju. Nie wyrużniał się niczym szczególnym, jednak były w nim dwa łóżka.

-Usiądź.

Dziewczyna grzecznie posłuchała poleccenia. Zaraz potem dostała troche wody. Wypiła napój jednym duszkiem. Ugasiła pragnienie, palące jej gardło od kilku godzin.

-Będziesz spała z Esterą.

-Dobrze, ale...- brutenka zawsze pierwsza zgłaszał sie do dopowiedzi w szkole. Znała odpowiedź na prawie każde pytanie. Teraz nie wiedziała nawet o co dokładnie ma zapytać. Nie miała pojęcia która z dziewczyn to Estera, nie wiedziała co to za miejsce, nie to wiedziała: siedziba śmierciorzerców. Dostała to czego obawiała się od rozpoczęca misji.

-Wyjaśnię ci wszystko.-Granger przytaknęła, zadowolona z inteligencji ciemnowłosej.-Estera do ta blodynka-wskazała palcem na blondynkę kulącą się w kącie-ja jestem Aurelia, a to jest- pachnęła ręka na rudowłosą- Celina. Wszystkie służymy panu Zabiniemu, co miesiąc mamy nową ymm... no towarzyszkę, bo wiedzisz jedna z nas niedługo z tąd odejdzie. To skaplikowane...

-Koleżanka chciała powiedzieć-przerwała jej rudowłosa-że jedna z nas posłuzy za marionetkę. Śmierć na miejscu.

-Tak , to przykre, ale Celina ma rację. Rzucą na nas Imperiusa i wystawią na pierwsza linie w wojnie, my walczymy nie z własnej woli, takie życie. Tylko pamiętaj: nie możesz się załamać! Spójrz- kiwnęła głowa na Esterę-ona cierpi każdego dnia, bo boi się, że niedługo zginie. Dlatego właśnie nie warto przejmowac się taka błachostką, zapomnij. Przejde to innych spraw, otórz popełniłaś ogromny błąd. Nigdy nie wolno patrzeć panu w oczy. Jesteśmy takimi skrzatami domowymi, bo tych nie ma. Wszystkie podobno są w głównej siedzibie sług... Sama Wiesz Kogo. Nie zadawaj abyt wielu pytań. Umilaj sobie czas męki.

Uśmiechnęła się, a następnie pobiegła gdzieś. Hermiona spojrzała na Celinę. Uniosła pytajaco brwi.

-Poszła zrobić mu kolację. My swojej nie dostajemy.

-Rozmumiem, a kiedy no dostanę coś do jedzenia? Nie chcę być nieuprzejma...

-Jeśli on nie będzie patrzył, ale kidy jest to nie jemy.

Kasztanowłosa oniemiała.

-Jakto nie jecie?-ledwo co zdołała ułożyć zdanie-Przecierz to karygodne. Musicie coś jeść! Nawet skrzaty dostawały jeść!

-No cóż my nie dostajemy. Skoro mamy zginąć to po co nas karmić? Kradniemy jedzenie z kuchni raz na jakis czas, nie za wiele.

-Słyszałam, że niewolnice śmierciorzerców służą im też jako...

-Nie wymawiaj tego słowa w mojej obecności. Zanim pojawiła się Estera gwałcił każdą z nas. Później zają się nią, teraz tylko ona chodzi wieczorami do jego sypialni, więc łóżko będzie twoje.

-Chyba nie zawsze, przecierz...

-Zawsze. Idź już spać. Na kąpiel nie masz co liczyć. Tylko blondi może się kąpać, ale raz na tydzień.

Mugolaczka chciała się połozyć, jednak kiedy spojrzała na Esterę sumienie jej na to nie pozwoliło. Usiadła obok blondynki i zaczęła gładzić jej plecy. Siedziała obok niej, dopółki nie przyszła Aurelia i nie kazała iść Esterze do Zabiniego. Gryfonka zasnęła z wielkim trudem.

Biegła długim korytarzem. Nie czuła nóg, jednak wiedziała, że jeśli zwolni złapią ją. Większość dziewczyn wybiegła z domu. Hermiona usłyszała jakiś cichy huk. Odwróciła się.

Ginny leżała na podłodze, ciężko dysząc. ,,Nie, nie nie..." Granger podbiegła do koleżanki. ,,Wstawaj Gin!" wołała. Rudwłosa powoli zamykała powieki, kasztanowłosa nie jej zostawić. ,,Pomóżcie jej, ja ich zatrzymam!" krzyknęła do towarzyszek po drugiej stronie. Przeskoczyła nad ciężko ranną dziewczyną i pognała przed siebię. Wieśniacy biegli z rużdżkami przed sobą, tak jak i Hermiona. Zaczęła się walka na zaklęcia. Była nierówna: jedna dziewczyna przeciw pięciu facetom. Nagle usłyszała ,,Crucio!"

Obudziła się zalana potem. Ciężko dysząc wstała z łóżka.

-Chodź pokażę ci gdzie jest kuchnia,-powiedziała Celina- zaniesiesz śniadanię panu.

Rudowłosa ruszyła, a Hermiona wraz za nią.

Kiedy dotarła do kuchni zoriętowała się, że jest ona przystosowana do skrzatów. Obok pieca były nawet małe posłania. Celina wyjaśniła jej, że musi wszystko robić na klęczkach, doradziła też aby nałozyła Zabiniemu za dużo, jeśli on nie zje to ona będzie mogła co nieco po drodze skubnąć.

Zerknęła na menu tego dygodnia. Problem polegał na tym, że każdego dnia na śniadanie Blaise jadł cos innego, a ona nie wiedziała który jest teraz dzień. Zastanowiła się ile dni trwała misj, doszła do wniosku, że chyba trzy. Wyruszili w sobotę, więc teraz musi być wtorek. Spojrzała na wtorek, a później na dół.

WTOREK

ŚNIADANIE: Kawa (2 łyżeczki), owoce ( nie suszone, najlepiej truskawki, pokrojone), świeże pieczywo (jasne nie ciemne, miękkie) z miodem lipowym, kawałek sernika (dosć spory).

Marnotractwo, tylko takie słowo oddawało najlepiej sens śniadanie Zabiniego. Po co tyle jeść i jak można to robić, wiedząć, że inni głodują? Kasztanowłosa nie wiedziała, ona sama szanowała wszystkich. Nałożyła na srebrną tacę kawałek ciasta. Odczekała chwilę, następnie zalała kawę, z gotowym posiłkiem ruszyła do sypialni śmierciorzercy.

Celina mówiła, że do duże ciemne drzwi, ze złotą klamką. Gryfonka zatrzymała się przed drzwiami z tacą. Zastanawiał się czy zapukać, nie posiadała skrzata, więc nie wiedziała jak ten by się zachował. Postanowiła nie narażać się Zabiniemu półki nie ucieknie, bo taki miała zamiar. Trzęsącą się ręką trzymała ciężka tacę, niepewnie zapukała. Nikt jej nie odpowiedział. Odczekała dla pewności jeszcze chwilę, nadal nic. Otworzyła drzwi i zaraz tego pożałowała.

Czarnoskóry leżał na Esterze. Dziewczyna cicho płakała i pojekiwała. Hermiona wbiegła na paluszkach do pokoju, zostawiła tacę i wybiegła z niego, prawie potkneła się o dywan. Z szybko bijącym sercem wbiegła do swojego tymczasowego pokoju. Usadowiła się w miejsce Estery i zaczęła płakać. Łzy ciekły jej przez cały dzień, nie potrafiła nad nimi zapanować. Późnym popołudniem stawiła się u Zabiniego. Pomyliła dni i dostała naganę. Myślała, że to bedzie wszystko jednak, mężczyzna nie zamierzał jej tego tak łatwo darować. Bił ją bez opamiętania.

Dni mijały Gryfonce na słuzbie i snuciu planu ucieczki. Jak dotąd nie wymyśliła nic pożytecznego. Nie chciała pogodzić się z mysla, iż z tego miejsca nie da się uciec. Nawet nie spostrzegła kiedy minął miesiąc.

Do Blaisa przyszli dwaj śmierciorzercy. Najzwyczajniej w świecie pilni z nim kawę, jakby nie trwała wojna. Hermiona obserwując ich myślała, że wojny nie ma, że się skończyła. Znów się myliła, dwaj mężczyźni wywlekli Aurelię. Dziewczyna była pogodzona z losem. Jednym spojrzeniem pożegnąła dwie pozostałe dziewczyy, dopiero wtedy Granger zrozumiała, iz to czeka także ją. Zaraz po tym zdarzeniu czarnoskóry przywdział swój płascz i maskę, następnie wyszedł.

Kasztanowłosa nie zamierzała umierać tak wcześniej w najlepszym wypadku miała dwa miesiące na ucieczkę. Znów zastanawiała się jak nawiać. Teleportacja odpadała, na dom zostały rzucone silnezaklęcia. Bezpośrednie wyjście też nie, bo drzwi nie chciały się dla niej otworzyć, widocznie tylko śmierciorzercy mogli przez nie przechodzić. Okna również były zabezpieczone. Powoli traciła nadzieję. Zerkneła na piękne ksiażki. Panienki z aktów smiały się z niej. Powoli, bardzo powoli zaczynała poważnie mysleć nad samobójstwem, ablo to albo smerć na placu boju, jednak wiedziała, że wtedy walczyłaby dla Lorda Voldemorta. Estera podała brązowookiej herbatę. Zdziwiona Gryfonka zoriętowała się, że obie dziewczyny właśnie teraz jedzą. Zabrała się za posiłek. Wiedziała, że Zabini może w każdej chwili wrócić.

Posprzątały po sobie i czekały za drzwiami. Granger z góry współczuła owej dziewczynie, którą zaraz ujrzy. W salonie pojawił się Blaise z blondynką. Cała jej twarz była pokryta krwią oraz śińcami, jednak Hermiona niegdy w życiu by nie zapomniała tak odwarznego spojrzenia. Dziewczyna spokojnie kroczyła po salonie. Zainteresowała się regałem z książkami. Jeździła po nich palcami. Kiedy Zabini to zobaczył zdzielił ją pięścia po i tak uszkodzonej twarzy. Blondynka nie przejeła się tym. Podniosła się z podłogi i znów zaczęła oglądać książki.

-Czy są tu może ksiązki o testralach-spytała spokojnym, niewinnym głosem. Słysząc ten głos człowiek chciał z nia rozmawiać.-Albo o narglach, a może macie tu Żąglera?

Luna zwróciła się bezpośrednio do Zabiniego ten nieco oniemiały odpowiedział:

-Nie,nie mamy Żąglera.- spojrzał, na pozostałe dziewczyny, po czym ruszył do siebie i na odchodne rzucił-Zajmijcie się nią!

Kiedy wyszedł Gryfonka pobiegła do blondynki. Tak dawno jej nie widziała, nie mogła uwierzyć w swoje szczęście.

-Luna-wołała-to naprawdę ty? Jak się cieszę!

Uściskała Lovegood. Ta odpowiedział jej tym samym.

-Wiesz nargle pomieszały Zabniemu w głowię. Miło cię widzieć. Kiedy podaja tu budyń?

Gryfonka westchnęła. Nawt w takbeznadziejnej syuacji Luna zachowywała się spokojnie.

Po kilku godzinach rozmowy ze swoja przyjaciołką blondynka wiedziała już tyle co Hermiona o zwyzajach, obowiązkach itp.

-Ja tu nie zostanę-zaczęła szeptem Hermiona-ucieknę.

-Dokąd?

-Jak najdalek stąd. Pomożesz mi?

-Pewnie, ale w czym?

-W ucieczce, co prawda jeszcze nie wymyśliłam jak z tąd nawieję, ale napewno cos wymyslę. Uciekniesz ze mną, będziemy wolne, zobaczysz.

-Dobrze, będę myślała nad ucieczką.

Luna dostała miejsce przy Celinie. Krukonka bez skrępowania przytuliła się do rudowłosej, tak zasnęła: bez tsroki o swój los, bowim wieżyła, że wszystko się ułoży.

,,Biegnij, biegnij!" krzyczała dziewczyna ,,Biegnij Luna! Oni są blisko!" Blondynka niesiona przeczuciem skręciła w lewo. Skuliła się pod ciemną skałą i siedziała tam, sama niewie ile. Słyszała krzyki i jęki. Bała się wyjrzeć wiedziała, że gdzieś tam są śmierciorzercy, że biora jej przyjaciółki do niewoli, ona jednak wciąż siedziała w miejscu. ,,Crucio!", ,,Avada Kedavra!" słyszała niewybaczalne zaklęcia, mnóstwo niewybaczalnych zaklęć. Zamknęła oczy.

-Wstawaj! Ej!

Celina walnęła blondynkę, ta nadal spała, więc zwaliła ją z łóżka. Hermiona usiadła obok niedawno co przebudzonej dziewczyny.

-Musimy wysprzątać salon-westchnęła-pan ma mieć gości.

Wielki, niebieskie oczy spojrzały na brutenkę.

-Jaki pan?

-Zabini.

-To nie jest mój pan, nie mam żadnego pana. Uśmiechnij się Hermiono, przecierz sama mówiłaś, że uciekniemy.

-Gdyby to było takie łatwe...

Wstały i udały się do dużego pokoju. Tam czyściły każdy zakamarek. Podłoga, niegdys zabłocona teraz lśniła blaskiem. Można było się w niej przejrzeć. Grube warstwy kurzu też zniknęły, wreszcie mozna było oddychać. Nawet akty zostały wyczyszczone z pyłków i ubrudzeń. Nagie koiety podczas czyszczenia śmiały się do niewolnic zachęcająco, jedna nawet pokazała język do Gryfonki, wtedy Luna podeszła do obarazu i za koleżankę odpowiedziała kobiecie tym samym, odwróciła równiez obraz. Wyrobiły się z czasem, w sama porę. Akurat kiedy skaczyły Zabini wszedł do pomieszczenia, aby obejrzeć jak im idzie. Zadowlonony skinął głową, następnie podał im menu.

-Dlaczego tu pisze: razy trzy?-spytała niewinnym głosem Luna-przecierz nas jest czwórka z tobą Blaise, to piatka i jeszcze goście...

Zdenerwowany czarnoskóry uderzył Krukonkę. Wcale nie żałował swojej decyzji. Obserwował dziewczynę, kiedy ta wstała i spojrzała na niego nic nie rozumiejącym wzrokiem, zdenerwował się jeszcze bardziej. Powtórzył, więc ruch ręki. Bił ją i bił, aż wreszcie nie wstała. Zadowlonony ruszył do siebie, aby się przygotować.

-Luna, słyszysz mnie? Spójrz na mnie...-błagała kasztanowłosa-Luna...

Lovegood podniosła się z podłogi. Otarła czoło z krwi.

-Wszysto dobrze.

Nie miały czasu na dalszą konwersację praca czekała. Każda z czarodziejek dostała przydziała: Ester robiła sałatki, Hermiona desery, a Celina resztę dań, Luna miała zająć się drinkami i obsługą. Dawniej nie robiła trunków, nie wiedziała od czego zacząć. Otworzyła kilka butelek i nalała do nich alkoholu. Powtarzała tę czynnosć, dopółki szklanki nie były pełne. Zamieszała wszystko, aby wyglądało ładnie dodała jeszcze truskawkę na wieszch szklanki. Zadowolona z efektu poszła do salonu. Zastała w nim trzech mężczyzn ubaranych tak samo.

Czarne spodnie i garnitury, idealnie przylegające do ciała. Jeden z nich miał swój rozpięty. W takim samym odcieniu koszulę. Wszyscy śmierciorzercy rozpięli po kilka guzików.

Dziewczyna rozpoznała dwóch facetów. Pierwszy siedział na kanapie. Był to Zabini. Śmiał się z czegoś, obok niego siedział Nott. Jego ciemne włosy od razu rzuciły się blondynce w oczy. Rozwalił się na sofie, ale siedział cicho. Miał posępną minę. Trzeci zaś nosił maskę. Luna nie pogła nadziwić się jej zdobienią. Inaczej zapamiętała maski śmierciorzerców. Ta napewno była inna. Dominowały na niej trzy koloy: czarny, biały oraz złoty. Zdobienia wraz ze wzorkami były złote, przectawiały śliczne zawijaski. Białe plamki zlewały się z czarnymi tworząc hipnotyzujące tło. Mimo tej tajemniczości, którą dawał maska, chłopak przyciągał spojrzenie Luny oczami. Miały odcień wyblakłego morza, szare, zimne, kojarzące się z lodem, teraz spoglądały na blondynkę. Pewnie innna dziewczyna zawstydziłaby się, Lovegood natopiast lustrowała śmierciorzercę wzrokiem. Zerknęła w dół na jego klatkę. Nie pożałowała tej decyzi. Po pierwszym spojrzeniu było widać, iż chłopak cieszył się dobrą formą, jego klatka piersiowa przypominała klatkę jakiejś rzeźby, była zbyt idealna. W przeciwieństwie do kolegów ów facet siedział na fotrelu. Nie śmiał się, nie rozwalił nóg, jako jednyny nie wziął trunku.

Luna robiąc kolejne drinki rozlewała ognistą po barku. Chciała jak najszybciej tam wrócić.

-Luna zanieś im te desery-Celina zwracała się do blondynki, jednak czujnie obserwowała ciasto w pieciu-jak chcesz to mogę ci pomódz.

-Nie dziękuję, poradze sobię.

Lewdo co się zabrała z trzema nacami. Upchnęła na nich również alkohole. Mężczyźni śmiali sie do rozpuchu, ten w masce wciąż milczał. Gdy ujrzał blondynkę dyskretnie uniósł wargi.

-To co popilnujesz ich?-pytał Zabini-Są naprawdę grzeczne, to raptem trzy dni.

Człowiek w masce spojrzał na Lunę, a następnie na Blaisa, kiwną z wolna głową.

-To świtnie! Ej, ty-pachnął dłonią na dziewczynę-przyprowadź resztę!

-Teraz?

Czaroskóry ściągnął brwi. On trudzi się i opowida jakie to jego niewolnice są grzeczne, uczynne i posłuszne, a ona śmie się go o coś pytać i to w obecności innych śmierciorzerców?

-Tak.

Bardziej wywarczał to słowo. Krukona skinęła uprzejmie głową. Nie przejeła się krzywym spojrzeniem chłopaka.

Po chwili w salonie zjawiły się cztery niewolnice. Balise przywołał do siebię Esterę, Celina podeszła do Teodora, zaś Hemiona stała wiernie obok Luny. Mężczyzna w fotelu wyciągnał ręke do dziewczyny, Luna wahała się trochę. Chwyciła wyciągniętą dłoń, znismaczony śmierciorzerca odepchnął ją. Wstał, ominął blondynkę i pociągnął stojąca za nią kasztanowłosą do sibię. Zmusił Gryfonke do uklęknięcia przy swoich nogach. Ta trzęsła się z początku.

Całe spotkanie przebiegało w spokoju. Lovegood obsługiwała czarodziejów, nawet niewolnice dostawały jakieś resztki. Po skączonym spotkaniu Zabini zamknął się u siebię z Esterą. Rudowłosa uznała, iż to jej kolej sprzątania, dzięki temu dwie przyjaciółki poszły spać.

,,Pomocy!" dziewczyna słyszała krzyki, biegła dalej przed siebię, prosto w ciemny las. ,,Nie proszę, tam jest moje dziecko! Nie!" Czarodziejka odwróciła się. Mała chatka stanęła w płomieniach. Jakaś kobieta stała przy śmierciorzercach i wrzeszczała na nich. Inni mieszkańcy wieski próbowali uciec, jednak ognisty smok pochłaniał wszystko. Czystokrwista schowała się za krzakami. Przyciągnęła gałązki do siebie, aby te ją zasłaniały przed wzrokiem sług Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Obserwowała zza zarośli toczący się horror. Na niebie pojawiła się zielona czaszka, z której wyślizgiwał się wąż. Mroczny Znak rozświetlał niebo, biedni ludzie biegali dookoła. Nie wiedzieli, że sa teraz w wielkim kręgu ognia. Żywioł powoli pochłaniał wszystko.

Hermiona obudziła się. W pomieszczeniu panował półmrok. Ujrzała trzęsącą się koleżankę. Bluzka przesiąkła potem, włosy też. Otwierała usta w niemym krzyku. Gryfonka potrząsnęła nią. Nie miała zamiaru patrzeć na cierpiąca Lunę. Blondynka otworzyła oczy. Położyła rękę na sercu i wyszeptała:

-Ucieknijmy dziś wieczorem...ja dłużej nie wytrzymam.

Kasztanowłosa westchnęła.

-Ja też.

Usadowiła się obok Lovegood. Leżała na skrawku, bowiem dwie pozostałe dziewczyny zajmowały większość miejsca. W końcu przyjaciółki poszły do wolnego łóżka Granger, a tam zasnęły. Tym razem, żaden koszmar je nie męczył.

Późnym popołudniem przyszedł człowiek w masce. Luna myła wtedy podłogę, nie mogła się powstrzymać, patrzyła łapczywie na śmierciorzercę.

Nie założył długiej peleryny, charakterystycznej dla sług Sami Wiecie Kogo. Przywdział czarny garnitur, tego samego koloru spodnie i koszylę, rozpiął ją przy szyi, krawatu nie miał, ani muszki. Przywitał się z Zabinim, ten drugi był już gotowy, założył tylko maske i wyszedł, zostawiając blondynkę sam na sam z człowiekiem w masce.

Skanowała te piękne, szare tęczówki. Śmierciorzerca zerknął na nią, ta w brew woli uśmiechnęła się. Szybko uzmysłowiła sobię ten błędny gest, ale głowy nie spóściła. Wiedziała, iż nic by to nie dało. Kiedy chłopak minął ją poczuła zamach wody koląńskiej, nie za silny taki, który drażniłby noc, tylko delikatny, orzeźwiający zapach. Miała ogromne szczęście, mężczyzna minął ją nie wyżądzając dziewczynie żadnej krzywdy. To, co dziwne, wcale jej nie zdziwiło, w głębi duszy wiedziała, iż on jej nie ukarze.

czwartek, 14 lipca 2016

O blogu

Każdy z nas jest zagubiony

Jesteśmy zagubieni w

mroku świata, rzeczywistości i miłości

Cały czas się gubimy,

ale czy odnajdziemy drogę powrotną?
 
O blogu
 
Po śmierci Pottera czarodzieje muszą sami pokonać Sami-Wiecie-Kogo. Ron wraz z Hermioną organizują różne akcje, działają przeciwko śmierciożercą, ale mimo ich starań Zakon Feniksa nie daje sobie rady. Gdy panna Granger zostaje (podczas misji) porwana, jej narzeczony robi wszystko by ją odnaleźć. Gryfonka trafia pod opiekę jednego ze śmerciożerców, który ma trudna przeszłość. Razem chcą zgładzić Sami-Wiecie-Kogo. Tylko czy im się uda?